Zakładasz bloga. Często ot tak… Chwilę się zastanawiasz nad tytułem, wybierasz jakiś szablon i już gotowe. Powoli, rozważnie składasz pierwsze zdania, czujesz niesamowitą radość, entuzjazm. Pojawia się komentarz, czytasz go zachłannie, cieszysz się jak dziecko. Odwiedzają Cię czytelnicy, z czasem coraz liczniej. Piszesz kolejny post drugi, trzeci, dziesiąty. Zaczynasz wchodzić w to całym sobą. Często piszesz o tym, co Cię interesuje, co lubisz, na czym się znasz. Pokazujesz jak żyjesz i co jest dla Ciebie ważne. Kawałek po kawałku zdradzasz coraz więcej swojej codzienności, swojego ja. Zamieszczasz zdjęcia, ale głównie liczą się słowa. Opowiadasz różne historie. Oczywiście ustalasz jakieś granice, których nigdy nie przekroczysz, że to i to, to już tylko moje. No właśnie granice… Gdzie one się właściwie zaczynają na blogach?
Są rożne blogi, typowo specjalistyczne, gdzie o Autorze nie wiemy praktycznie nic i takie, które pokazują właściwie wszystko łącznie z podaniem bezpośredniego adresu do siebie i rozmiaru buta. Ale ja dziś nie o innych tylko o sobie, bo tak naprawdę mogę się tylko do siebie odnosić. Blog jest dla mnie czymś ważnym, w pewien sposób zamienia się również w moją pracę. Nigdy nie sadziłam, ze może się to tak potoczyć. Lubię to miejsce, cieszę się, ze mogę je tworzyć. Ale czym więcej się Was tu pojawia, tym więcej we mnie myśli, gdzie dokładnie są te granice mojej prywatności?
Wiem jak to działa. Sama mam tak z niektórymi blogami. Czytam je zachłannie, w pewien sposób utożsamiam się, nic więc dziwnego, że po pewnym czasie zaczyna mnie dużo rzeczy dotycząca ich ciekawić. Jacy są na co dzień, czym się zajmują, co lubią itd. Dostaję od Was dużo maili, komentarzy. Coraz częściej zaczynają być intymniejsze. Pytacie, czym zajmuje się mój mąż, raz nawet ktoś spytał ile zarabia, kim są moi rodzice, jaki mam z nimi kontakt, dlaczego nie pokazuję zdjęć swoich przyjaciół, rodziny itd. A ja twardo trzymam się kilku różnych moich zasad i pod żadnym pozorem nie chcę ich łamać. Ale coraz częściej zastanawiam się czy i tak, gdzieś już czegoś nie przekroczyłam. To miejsce jest mi niezwykle bliskie, lubię tu dzielić się myślami, refleksjami, pasjami. Za każdym razem, kiedy piszę coś intymniejszego za nim opublikuję trzy razy się zastanawiam, czy jest to rzecz, którą mogłabym powiedzieć bardzo dalekiej znajomej, ludziom z pracy itd.? Jeśli tak, to wciskam enter.
Wydaje mi się, że w tym blogowym świecie czasami łatwo się pogubić, zapętlić, dawać wciąż więcej i więcej. Znam blog, który już od dawna dla mnie przekracza wszelkie granice, choć wcale od początku tak nie było. Rozkłada na czynniki pierwsze kłótnie z mężem, opowiada o wszelkich problemach z dziećmi, o wszystkich możliwych myślach, uczuciach, czasem czytając go mam wrażenie, że chyba nie ma rzeczy, której bym o nich nie wiedziała. Ale może to też są tylko pozory? Zresztą każdy sam wyznacza to, czego nie chce przekraczać, w końcu to nasze indywidualne decyzje i kompletnie nic mi do tego. Mnie jedynie mogą interesować moje własne granice i to nad nimi pracuję, na nowo staram się je zdefiniować. Coraz więcej o tym myślę. W dzisiejszej dobie internetu, portali społecznościowych, blogów itd. nie jest łatwo o tą własną prywatność, zresztą wszystko zależy też od tego, jacy sami jesteśmy. Ja jestem osobą bardzo otwartą, aż często myślę sobie, że za, lubię cieszyć się życiem. Czasami słyszę od Was, że nie mam żadnych problemów, że zbyt lukrowo to wszystko na tym blogu wygląda, ale to nie tak. To są te właśnie moje granice. Z założenia ten blog miał motywować do pozytywnego myślenia, cieszenia się drobiazgami itd. Nie czuję się w obowiązku opisywania kłótni z mężem, czy pisania czegoś negatywnego o moich dzieciach, aby udowodnić, że u nas nie jest tak całkowicie różowo. Z przyjemnością zapraszam Was do naszego świata, ale tak jak niejednokrotnie podkreślałam, to tylko jego część. Zresztą to chyba naturalne, że każdy z nas ma lepszy i gorszy dzień.
Robimy dużo zdjęć, pokazuję Wam przeróżne kadry. Wiecie jak mieszkamy, jak żyjemy, w pewien sposób, jacy jesteśmy. Pewnie dla wielu to już byłoby przekroczenie ich intymnej granicy, ja osobiście nie mam z tym problemu. Lubię dzielić się tym z Wami. Tak ogromnie mi miło, kiedy dostaję od Was wiadomości, że dzięki blogowi postanowiliście coś u siebie zmienić, że znaleźliście tu motywację. Ale są rzeczy, nad którymi się waham. Dużo też zależy od tego, w jaki sposób co opiszemy. Często z gotowych tekstów wyrzucam zdanie bądź dwa. O dzieciach też zawsze staram się pisać tylko z własnej perspektywy odnosząc wszystko do siebie, a nie do nich. Nie chcę tak do końca wprowadzać ich w ten blogowy świat, choć z drugiej strony doskonale wiecie jak wyglądają, jak się nazywają itd. I tu są te moje zagmatwane myśli, czy na przykład czasem w tym miejscu czegoś nie przekraczam.
Nie chcę robić z bloga reality show, są rzeczy, które powinny zostać tylko dla nas i dla najbliższych nam ludzi. Są granice, które wydaje mi się, że nie warto przekraczać, bo później nie ma powrotu. Dlatego często na te zbyt intymne pytania po prostu nie odpowiadam i uważam, że mam do tego prawo. Bo to, że zdecydowałam się pisać bloga, opowiadać o swoim życiu nie oznacza, że daję prawo do wszystkiego, choć tak jak pisałam wyżej, całkowicie też rozumiem tą ciekawość ludzką.
Czym więcej osób nas czyta, tym ciężej mi czasem, tym więcej ostrzegawczych myśli we mnie. Tym mocniej poszerzam te granice, tym więcej się waham. Ja mam naturę osoby analizującej wszystko, rozbierania na czynniki pierwsze i tu z blogiem mam tak samo. A z drugiej strony to mój świat, nie ma więc opcji, aby tak całkowicie go zamykać, jest tak wiele rzeczy, którymi chcę się podzielić, o których lubię pisać. Mogłabym skupiać się tylko na wnętrzach, mogłabym pisać tylko jakieś specjalistyczne posty, tylko, że najczęściej to życie mnie wciąga, a ja lubię pisać o tym, co dla mnie najważniejsze. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w życiu trzeba robić wszystko tak, aby móc chodzić z podniesioną głową, aby być dumnym z siebie, z ludzi, którymi się otaczamy i wybierać takich, którzy na tą dumę zasługują. Żyć tak aby to życie lubić, cieszyć się nim, a wtedy coraz mniej rzeczy mamy do ukrycia. Bo cóż to za problem radością się dzielić?..
Jest jeszcze kilka rzeczy, które muszę przetrawić w sobie. Na blogu pewnie nie będzie się nic drastycznie zmieniać, ale znając życie, co jakiś czas będę przesuwać te granice, może wycofywać się?… Blog istnieje dwa lata i sama widzę jak mocno ewaluował, jak ja sama się zmieniłam, mój sposób pisania i patrzenia na różne sprawy. Bo dla mnie w blogowaniu najważniejsza jest szczerość, stąd też ten post. Bo to nie jest tak, że ja nie mam żadnych wątpliwości, że wszystko jest czarno-białe. I dlatego też o niektórych rzeczach nigdy tu nie przeczytacie, a i może kiedyś zdarzy się, że jakiś post zniknie. Takie granice prywatności czasami nie powstają w jeden dzień, czasem niektóre rzeczy trzeba przetrawić. Nie wiem na ile inni rozmyślają o tym, czy czasami nie żałują, że aż tak dużo pokazali i powiedzieli… Ja wiem jedno, to miejsce tutaj to mój skrawek internetowej podłogi, to mój świat i moje granice, nad którymi cały czas pracuję…
25 komentarzy
Ja też mam z tym problem. Zauważyłam to dotkliwie w zeszłe wakacje. Brałam udział w projekcie fotograficznym jednej blogerki rodzicielskiej, który polegał na tym, by ujmować w kadrach naszą codzienność. A że na blogu miałam cykl zdjęć z naszej codzienności – publikowany co miesiąc – stwierdziłam, że będę miała fajny materiał. No i miałam fajny… Tak wzruszające niektóre kadry, tak bardzo intymne (pod względem uchwyconych uczuć, naszej bliskości – głównie tej psychicznej), że miałam problem z wyborem tych na blog. I wtedy zaczęłam się nad tym zastanawiać: na ile w ogóle ma sens publikowanie zdjęć z naszej codzienności? Gdzie są moje granice, czy nie robię swojej rodzinie krzywdy, publikując takie rzeczy?
Warto się nad tym zastanawiać, bo najczęściej w tej radości publikowania gdzieś tam się chowają, znikają… A w Internecie nic nie ginie… 😉
To prawda, często jest ta radość publikowania o której piszesz, ten dreszczyk emocji, chęci podzielenia się czymś i wtedy brakuje nieraz tej refleksji, zastanowienia się nad granicami… Dziękuję za komentarz i ściskam serdecznie.
To jest temat, nad którym też dużo ostatnio myślałam.
Mój blog jest maleńki i młodziutki, dlatego jeszcze się aż tak bardzo tym nie przejmuję (tj. np. nie wpadłam do tej pory w jakiś dziwne lub nieprzyjemne sytuacje, pt. „piszesz posty za hajs! fuj!”, „jakim cudem stać cię na takie rzeczy!”). Nie jestem w żaden sposób osobą popularną, chociaż ludzie z lokalnej branży, w której pracuję (a wcześniej udzielałam się w niej także non-profit), mnie znają. Ale poczułam się trochę nieswojo kiedy okazało się, że osoby z mojego otoczenia o blogu się dowiedziały, pomimo tego, że nie chwaliłam się nim na moim wallu na Fejsie. Od czasu do czasu udostępniam posty w grupie Blogów Wnętrzarskich i pewnie tam mnie przyłapali (a ja naiwna myślałam, że utrzymam to w tajemnicy!):))
Dlatego, kiedy się pokazuje swoje 4 kąty (nawet mimo to, że w postaci „katalogowej”, dokładnie wysprzątane, nienaganne, jakby ktoś oglądał folder magazynu wnętrzarskiego) i kiedy mówi się trochę o swoich problemach i wątpliwościach czy kwestiach finansowo-domowych… bardzo ostrożnie trzeba to miarkować. Bo to mimo wszystko dość istotna informacja o Tobie, a nawet i o Twoich bliskich.
Jedno tylko sobie obiecałam – że jeżeli kiedykolwiek będę miała dzieci to nie wrzucę do Internetu (czy to na bloga, czy na Fejsa) ani jednego ich zdjęcia, dopóki same o tym nie zdecydują i nie przekonają się jaką „moc” ma Sieć. I „z czym to się wszystko je”.
Serdeczności!
Też przechodziłam przez ten etap. Na początku nikomu nie mówiłam, że prowadzę bloga, nie krzyczałam o tym głośno na lewo i prawo, ale i tak po jakimś czasie wszyscy znajomi tu trafili, ludzie z pracy zarówno mojej jak i mojego męża itd. Najpierw czułam się z tym dość nieswojo, ale na szczęście zewsząd był tak pozytywny oddźwięk, że po jakimś czasie całkowicie przestałam się tym przejmować 😉
Też przechodziłam przez ten etap. Na początku nikomu nie mówiłam, że prowadzę bloga, nie krzyczałam o tym głośno na lewo i prawo, ale i tak po jakimś czasie wszyscy znajomi tu trafili, ludzie z pracy zarówno mojej jak i mojego męża itd. Najpierw czułam się z tym dość nieswojo, ale na szczęście zewsząd był tak pozytywny oddźwięk, że po jakimś czasie całkowicie przestałam się tym przejmować 😉
Ja zakładając bloga wyznaczyłam sobie granice na samym początku. Muszę przyznać, że udało mi się wytrwać w tych postanowieniach.
Staram się by moja prywatność była jednak moja ! Oczywiście nie można uniknąć tematów bardzo osobistych, bo chcąc nie chcąc przeplatają się z naszymi pasjami 🙂
Gdy po raz drugi zostałam mamą …podzieliłam się moim wielkim szczęściem z czytelnikami 🙂 nie publikuję zdjęć dzieci, nie tylko z tego powodu, że są adoptowane, bo gdy bym je urodziła również bym tego nie robiła, po prostu tak czuję.
Postanowiłam u siebie napisać coś więcej na temat adopcji, bo temat jest mi bardzo bliski a jednak nadal jest tematem tabu w naszym społeczeństwie.
Wiem, że jest wiele osób, które potrzebują wsparcia, rady i zrozumienia w tej kwestii.
Dla tych czytelników można przekroczyć pewne granice, odsłonić odrobinę więcej siebie, opowiedzieć o bardzo osobistych przeżyciach.
Na szczęście każdy ma prawo do swoich zasad, wyznaczania granic, odsłaniania siebie na tyle na ile ma ochotę.
Jeszcze mamy wolność słowa i każdy może pisać, co chce.
Warto się tylko zastanowić czy nasza rodzina na tym nie ucierpi.
Trzeba być sobą i już 🙂
Olu, mam nadzieję, że Ty i Twój blog się nie zmienicie 🙂 uwielbiam do Ciebie zaglądać i z niecierpliwością czekam na każdy nowy wpis.
Pozdrawiam serdecznie:)
Poprzez bloga można dotrzeć do masy osób, czasem wesprzeć słowem, informacją i są takie tematy, które zdecydowanie warto poruszać, zwłaszcza jeśli mogą dać tak wiele innym. Kasieńko ja uwielbiam Twojego bloga i choć komentuję rzadko, to naprawdę zaglądam. Cudownie, że jesteście szczęśliwi, że macie swoje dwa Cuda, życzę Wam wszystkiego co najlepsze!
Niedługo zaczną pytać o numer PIN- a :P. Tak poważnie, to nie mam bloga i nie wyobrażam sobie mieć, a wrzucanie zdjęć dzieci, czy pisanie o osobistych sprawach, to dla mnie to nie do pomyślenia, no ale jestem dinozaur :D. Wszystkie social media są uzależniające, dlatego postanowiłam się skupić jedynie na pintereście i blogach o wnętrzach. Dzięki temu jestem zdrowsza i mam więcej czasu na inne przyjemności, jak książki, bieganie itd. Wydaje mi się, że u Ciebie wszystko jest z umiarem i ze smakiem. Pozdrawiam ciepło 🙂
Joasiu bo to dużo chyba zależy od naszego charakteru, też szczerze i uczciwie mówiąc od takich naszych tendencji ekshibicjonistycznych;))) Myślę, że najważniejsze to wszystko z głową i przede wszystkim w zgodzie ze sobą. Nic na pokaz. Dziękuję Ci i przesyłam uściski.
Oj i ja mam podobne przemyślenia. Sama się zastanawiam, czy to co robię nie szkodzi. Lubię swego bloga, lubię poświęcać mu czas, ale jednocześnie zastanawiam się czasem, czy to wszystko ma sens? Czy nie za dużo pokazuję (choć wydaje mi się, że mam nad tym kontrolę). Ze mną jest tak, że jestem osobą raczej z natury skrytą. Blog daje mi możliwość uzewnętrznienia się, poruszenia niektórych tematów. Podobnie jest z IG. Z jednej str fajnie mieć dużo polubień, obserwatorów itd, a z drugiej zastanawiam się, czy rzeczywiście chcę aby tysiące ludzi oglądało zdj mojego dziecka, mojego domu, moich wakacji?
pozdrawiam!
Czyli nie tylko mnie dopadają takie refleksje?;) Wydaje mi się jednak, że to dobrze, że warto takie rzeczy gdzieś w sobie przetrawiać, trzymać rękę na pulsie, czasem te granice na nowo definiować, zresztą tak chyba powinno być ze wszystkim w życiu… Pozdrawiam Cię serdecznie 🙂
Dla każdego prywatność oznacza co innego i zależy od tego, jak bardzo ekshibicjonistyczni jesteśmy wobec świata. Mój blog jest całkiem świeżą sprawą i ciężko mi wypowiadać się na własnym przykładzie. Osobiście nieszczególnie lubię blogi, na których możemy dowiedzieć się absolutnie wszystkiego o autorze, włącznie ze wspomnianymi przez Ciebie kłótniami z mężem, czy pozycji w jakiej autor sypia. Wolę jednak nutkę tajemnicy.
I podobnie nie potrzebuję wiedzieć o Tobie i Twojej rodzinie wszystkiego, żeby tu zaglądnąć i nacieszyć oko.
Dobrze to słyszeć 🙂 I masz rację, dużo zależy od naszego charakteru, od tego jacy jesteśmy. Najważniejsze to chyba tak jak wcześniej pisałam, wszystko z głową i umiarem.
Ja na blogu staram się być sobą. Nie wiem czy to dobra strategia, czy kreacja nie byłaby lepsza…bardziej poczytniejsza …?
staram się tez nie myslec o tym ze czyta mnie ostatnio wielu znajomych, bo na początku bardzo to wpływalo na moje prowadzenie bloga.
Z drugiej strony wiem na własnym przykładzie że blog, instagram to tylko część naszego zycia. śmiac mi się chce gdy robię wystudiowane zdjęcie na IG, a za chwile wpada corka i jest totalny armagedon, hehe…fajnie gdyby więcej ludzi miało do tego dystans…
ja bardziej licze na ciekawe znajomości, przyjaznie, wspólne zainteresowania niż zbytnia ciekawość i wiedze np. jaki kolor majtek uwielbia blogerka, albo ile piany zmieści jej wanna :PP
To prawda nigdy nie wiemy gdzie jest ta granica. Kiedy zakładałam blog postanowiłam, że za nic w świecie nie będę pokazywała naszego życia. Skupiam się tylko na mojej pasji. Oczywiście moje skrobanie mebli nie jest tak interesujące jak kłótnia z mężem (przytaczam Twoje słowa) ale trudno. Dzielę się z Wami tym czego w 2012 roku nie mogłam znaleźć w necie. Teraz takich blogów jest wiele, ale nie przesunę swojej granicy dla atrakcyjności bloga. Pozdrawiam Ciebie Olu :))))
Widzę mamy obie podobny czas teraz 🙂 Ja też na nowo staram się teraz ustalić granice, poukładać sobie swojego bloga – przecież to moje dzieło, mój mały zakątek, moje „dziecko”. Nie chcę prowadzić go zgodnie z oczekiwaniami ludzi, a tych jest tym więcej, im więcej pojawia się lajków. Chciałabym prowadzić go w zgodzie ze sobą, nawet jeśli jest to wbrew wszelkim regułom blogosfery i social media. Mam jednak dziwne wrażenie, że o wiele więcej osób myśli tak jak my. Jeżeli właśnie w tą stronę idzie teraz blogosfera, to osobiście uważam że to jest bardzo dobry kierunek 🙂 Trzymam za Ciebie (i za wszystkich tutaj!) kciuki i przesyłam moc pozytywnej energii 🙂
Temat bliski mi, a to dlatego, że mąż zawsze powtarza mi, abym nie wrzucała zdjęć naszego dziecka w internet (czy to blog czy FB). Mam jednak kilka, myślę, że wrzucone z umiarem. Nigdy jednak nie uzewnętrzniam się na blogu. Po prostu nie potrafię. Pisząc o wakacjach, opisuję nasz pobyt, co zwiedziliśmy, co warto, czego nie. Na blogu budowlanym pokazuję budowę od A do Z. Ale nigdy o kosztach, nigdy, jakie mieliśmy czy mamy problemy. I chyba to jest ta moja granica….
Ja długo się zastanawiałam,czy publikować zdjęcia Zuzi, takiej całej. Do dziś nie podjęłam decyzji. Na blogu jest kilka postów z jej udziałem. Czasem jest cała ale w większości to rączki i profil. Jeszcze nie wiem co będzie dalej. Mam obawy że będzie kiedyś kimś a zdjęcia z dzieciństwa będą widzieć wszyscy. Rozumiem Twoje obawy, choć dotyczą czegoś innego. Twój post dał mi do myślenia. Czasy chyba pomyśleć gdzie i śmietankowej granice są:)
Ja przede wszystkim zwracam uwagę na to, aby nie publikować zdjęć dziecka. Uważam, że to jest człowiek, który ma prawo do prywatności i ja nie mam prawa pokazywać publicznie jego wizerunku. No bo z jakiej racji? Tylko dlatego, że nie może zaprotestować bo jest dzieckiem? Bardzo szanuję autonomię małego człowieka. Choć nie powiem nie raz mnie kusiło:) pokazałam jedynie na blogu jak córcia przyszła na świat. I przy prezentacji szydełkowej czapeczki. Za każdym razem starałam się, aby aż tak dokładnie nie było widać buźki. Także rozumiem męża Agnieszki F. Pewnie się narażę ale dziwię się, że pokazując publicznie własne dzieci nie bierze się pod uwagę ich samych.
witaj Olu po prawie rocznej przerwie.
Bardzo ważny temat poruszyłaś. Ja, zaczynając blogowanie ustaliłam sama ze sobą,że nie będę pokazywać mojej rodziny,ale musżę przyznać że uwielbiam też te blogi,gdzie mogę zajrzeć przez przysłowiową dziurkę od klucza.
ściskam Cię i zapraszam do siebie po prawie rocznej przerwie,aż wstyd mówić
Ja jestem řaczej skrytą osobą, chętnie pokażę, jak mieszkam, ale domowników juz nie. Zresztą mój syn zazyczyl sobie tego wprost i ja to bardzo szanuję.
Miałam kiedyś spory zgryz, bo często pracuję jako wizażystka i kiedy robię w domu dekoracje inspirowane porą roku czy inną okolicznoscią to aż mnie skręca, żeby dla zabawy pokazać makijaż z tej samej inspiracji na własnej twarzy… ale jakoś nie, nie odważyłam się nigdy i raczej tego nie zrobię. To byłoby dla mnie zbyt wiele.
Napiszę tak; mnie blogi livestylowe nigdy nie interesowały, niech każdy żyje jak chce, mnie nie „rajcuje” podglądanie życia kogoś obcego. Nie interesuje jakie ktoś ma przemyślenia na temat swojego życia – ja mam inne życie i inne przemyślenia. Do Ciebie zaglądam ze względu na zdjęcia i wnętrza – inspiruje się 🙂 Livestylowe omijam. Czasem przeczytam – zależy od tematu, ale bez entuzjazmu. Mam też bardzo mieszane uczucia co do wstawiania zdjęć swoich dzieci do internetu, sama nie mam ale wiem że to sfera jednak jak dla mnie za bardzo prywatna. Sama prowadzę bloga rękodzielniczego (w przyszłości może coś a la wnętrzarski he he) więc raczej nie grozi mi uzewnętrznienie się – moja natura „incognito w internecie” na to nie pozwoli 😉
Oj tak, tak…na dodatek „wszyscy czytają twojego bloga”, więc gryziesz się w klawiaturę nie raz, żeby jakąś rzecz tak przekazać, żeby poruszyła, a nie obraziła…
Kiedyś pisałam bloga i pisałam o wszystkim. Był taki czas w polskim internecie, gdy każda i każdy miał bloga i opisywał swoje dziecięce perypetie. Potem blogi stały się tematem wstydliwym aby na koniec stać się profesjonalnym narzędziem komunikacyjnym z internautami. Tak więc dzisiaj nie tylko pisze się trochę o swoich zainteresowaniach ale przede wszystkim generuje się treści, które potencjalny czytelnik będzie mógł zrozumieć i potencjalnie się nimi zainspirować. Są więc to notki z wartością dodaną. Nie pisze się teraz już notek smutnych, dołujących czy narzekających. Tak wygląda właśnie profesjonalizm blogosfery. Zawsze na +. Fajny temat poruszyłaś. Sama kiedyś chciałam na ten temat napisać 🙂
Zawsze sobie zadaję pytanie, czy chciałabym, by to czy tamto zdjęcie wisiało na środku mego miasta na wielkim billboardzie? Jeśli uznaję, że nie – to znaczy, że nie nadaje się na blog. 🙂